wtorek, 21 czerwca 2016

7 dni w lesie dla kobiet. Czerwiec cz. 1.

7 dni w lesie to wyzwanie dla każdego. Znacie już relacje z kwietniowego i czerwcowego szkolenia. Te zaawansowane szkolenia polegały na tym, że do lasu idziemy z menażką, nożem i wodą. Wszystko pozyskujemy z lasu ( i ze śmietników niestety też): opał, pożywienie, „wyposażenie” obozu.  Relacje z tych szkoleń możecie przeczytać na blogu Mr Wilsona: http://bushcraftwilson.blogspot.com .
Natomiast 7 dni w lesie dla kobiet to szkolenie, które ma podobne założenia, ale i pewne udogodnienia. Udogodnieniem były półprodukty żywieniowe: mąka, ryż, kasza, olej, warzywa, sól, cukier; oraz pewne narzędzia potrzebne do warsztatów: piła ręczna, rękawiczki, wełna, bardko, sznurek, materiał. Uczestniczki mogły mieć ze sobą śpiwory. Brawo dla Moniki  i Kasi  które zdecydowała się spać bez śpiworów : ).
Te udogodnienia nie zostały wprowadzone ze względu na płeć uczestników, ale chcieliśmy ( Ja i Artur) pokazać szaleństwa kulinarno – rękodzielnicze w lesie. Pokazać, jak niby tak mało, ubogaca bytność w lesie.
I edycja 5 kobiet a II edycja 3 kobiety. Nie ukrywam, że to była dla nas nowa sytuacja. Same kobiety, bez doświadczenia. Powoli pojawiały się na umówione miejsce i od razu zdobywały naszą sympatię. Pełne energii, uśmiechu i chęci działania. Ciekawe nowych doświadczeń. Uśmiech sam pojawiał się na naszych ustach.
Pierwsza grupa kobiet to był wulkan. Wulkan, który wybuchał. Dziewczyny były wszędzie. Łaknęły wiedzy, pytały, próbowały. Nie poddawały się i dzięki temu każda z nich wróciła do domu z nowymi umiejętnościami.  Każda z nich przynajmniej raz rozpaliła ogień za pomocą łuku ogniowego. Pogoda sprzyjała i rozpaliły również za pomocą butelki z wodą. Łupały szkło, filtrowały wodę. Te zajęcia prowadził Artur Bokła alias Mr. Wilson. Codziennie eksperymentowały z dziką kuchnią. Kosztowały nowych roślin jadalnych. Strugały łyżki, szpatułki, plotły koszyki, tkały krajki, lepiły z gliny naczynia, ozdoby i zbudowały piec chlebowy z gliny. Tak, tak mamy już drugi J . Z zafascynowaniem piekły bułeczki, chleby.
Dziewczyny się zintegrowały. Codziennie jako prowadząca warsztaty miałam sporą dawkę śmiechu. Z przyjemnością obserwowałam, jak każda z uczestniczek odnalazła się w survivalowej rzeczywistości. Monika i Marta O. z rozmachem zbierały i cięły/ łamały drzewo na opał. Rozpalały ogień. Basia z chęcią garnęła się do ogniskowego pichcenia a Magda szycia i konstruowania pieca. Druga Marta zakochała się w tkaniu na bardku, pozyskiwaniu roślin do jedzenia i w korzonkach :).
Warsztaty zaczynałyśmy o 10.00 rano a kończyłyśmy o 18.00. Wyjątkiem był wtorek, gdzie dziewczyny budowały piec chlebowy. To zajęło nam czas do 21.00. 
Wszystkie sobie pomagały i wspierały się. Rozmawiały ze sobą co spowodowało, że atmosfera była wspaniała ! W trakcie rozmów, spacerów poruszałyśmy zagadnienia głodu, psychiki przetrwania, reakcji organizmu na surowe warunki. Śmiało dzieliły się swoimi postrzeżeniami, jak ich ciała się zmieniają i reaguje psychika. Same siebie zaskakiwały. Dzielnie notowały, zadawały pytania i wyciągały wnioski.
Czas minął tak szybko, że nie zauważyłam, kiedy nastał czwartek. W czwartek dziewczyny zostały same. Czas ten poświęciły na utrwalanie tego czego się nauczyły: rozpalanie ognia, plecenia, lepienia z gliny ( Monika zrobiła glinianą miskę w ziemi ), tkaniu, szyciu i struganiu. Odważnie same zbierały rośliny do jedzenia. W ten sposób powstały pamiątki dla Nas i dla ich znajomych J . Na każdym kroku pamiętały o sobie i innych.
c.d.n.