czwartek, 6 października 2016

Bushcraft w rozumieniu kobiety.

Od jakiegoś czasu śledzę poczynania na różnych grupach i forach o tematyce bushcraftu, survivalu i prepperingu. Bez dwóch zdań większość członków owych grup to mężczyźni. Kobiet jest zdecydowanie mniej. Tematy jakie są poruszane to przeważnie wyposażenie. Czasami poruszane są zagadnienia z zakresu umiejętności. Jakich ? Rozpalania ognia, filtrowania wody, rąbania drzewa, zawieszania menażki/ kociołka nad ogniem. Od czasu do czasu przewinie się coś o pożywieniu i leczeniu. Zauważyłam również, że większości zależy na odchudzeniu ekwipunku. Tylko, że to odchudzenie polega na zmniejszeniu wagi posiadanych rzeczy a nie rezygnacji z nich. 

Jak wygląda przeciętny wypad bushcraftowca do lasu ? Oglądając zdjęcia i to czym się chwalą ludziki na grupach, mniej więcej każdy spędza weekend w lesie podobnie. Rozbija namiot/ rozwiesza hamak lub tarpa ( plandekę). Rozpala ognisko bez zapałek. Gotuje herbatę/ kawę. Piecze kiełbaskę lub inne mięso. Czasami coś ugotują w menażce z produktów przyniesionych z domu. 

Mnie osobiście miło się czyta relacje osób, które takie wypady traktują, jak trening pewnych umiejętności. Coraz częściej pojawiają się wpisy z budowy szałasów, baz czy chatek w lesie na stałe wypady. To się chwali :) 

Czasami pojawia się pytanie: Po co idziecie do lasu ? odpowiedzi są też podobne. Odpocząć od miasta, pracy, zgiełku. Pochodzić po lesie i się nim po delektować. I to mi się podoba :) W sumie sama też tak robię :) choć ja jeszcze poświęcam ten czas na naukę i sprawdzanie swoich umiejętności z radzenia sobie w lesie bez szpeju. 

I dzisiaj właśnie dopadła mnie myśl i pewne zastanowienie: odchudzają ekwipunek nie nosząc rozpałek, zapałek, zapalniczek, namiotów itp. ale dźwigają tyle jedzenia i apteczkę  w plecaku. A co dźwiga kobitka ? Co noszę ja ? 

I widzicie, ja noszę zapałki, jeden ostry nóż, menażkę, namiot lub plandekę. Ok i moją słabość
dzbanek emaliowany do gotowania kawy na ognisku. Zimą do tego dodaję śpiwór lub koc. Z produktów żywnościowych kawę, cukier, sól i jakiś kawałek mięsa choć to nie stała mego ekwipunku. Wszystko mieści się w plecaku takim szkolnym w sumie. Resztę pozyskuję w terenie.

W tym całym bushcrafcie stawiam na umiejętności. Oczywiście nauczyłam się rozpalać łukiem ogniowym. Umiem zrobić sobie nóż z tego co znajdę w lesie. Dam radę sobie nawet bez śpiwora i namiotu. I Ci co byli na 7 dniach wiedzą, że to jest realne i do zrobienia. Nawet bez jakiegoś wielkiego doświadczenia. 

I właśnie. Po warsztatach w tym roku i szkoleniach zauważyłam, że to kobitki najwięcej uwagi poświęcają umiejętnościom. One właśnie tak rozumieją bushcraft. Nie chcą dźwigać domu do lasu. Chcą odpocząć, tworząc nowe, przydatne rzeczy właśnie w lesie. Nie rozprawiają o nożach, siekierach czy piłach. Nie rozprawiają o wyższości hamaka nad tarpem czy namiotem. Rozprawiają o tym, co zrobić jak tych wygód im zabraknie. I to chcą sprawdzać i trenować w lesie. 

Ale nie wykluczajmy mężczyzn. Znam takich panów, i to nawet sporo co mega fajne rzeczy robią w lesie. I bardzo zachęcam - właśnie z tego miejsca - co by się takimi ciekawymi wypadami chwalili. Może to zachęci inne osoby do ciekawego  działania :) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz